-

RG : trochę tego, trochę tamtego

Chrześcijaństwo i buddyzm.

Tytułem wyjaśnienia:

Urodziłem się i wychowałem w tradycji Kościoła Rzymskokatolickiego. We wczesnej młodości, gdy człowieka często dopadają tzw. niepokoje metafizyczne, odszedłem od kościoła, by po niedługim czasie zetknąć się duchowością wschodu, a w konsekwencji z buddyzmem Tybetańskim.

Przyjąłem w tej tradycji szereg nauk oraz inicjacji i przez parę lat praktykowałem. W sumie związany byłem z buddyzmem przynajmniej ze 20 lat, choć pod koniec tego okresu związki te były coraz mniej intensywne. Równolegle do rozluźnienia się moich związków z buddyzmem, w coraz większym stopniu zaprzątało mnie na powrót chrześcijaństwo, Kościół ze swoją piękną tradycją. Było to przyciąganie na poziomie serca, co zazwyczaj ma decydujące znaczenie, gdyż to serce jest źródłem woli, a nie np. rozum. Takie przynajmniej żywię przekonanie.

Ten powrót do Kościoła zawdzięczam, paradoksalnie, właśnie buddyzmowi, który pozwolił mi dostrzec w tradycji chrześcijańskiej jej głębię i ciągłą żywotność. To co niegdyś wydawało mi się np. „klepaniem pacierzy”, okazywało się nie pustymi i zabobonnymi gestami, jak w jakimś momencie mogłem pomyśleć w swej ignorancji, lecz pełnym znaczenia i treści, których zrozumienie przyszło dopiero wraz z praktyką buddyjską.

Powrót do praktyki i duchowości chrześcijańskiej odbywał się u mnie stopniowo. W końcu mogłem o sobie powiedzieć – moja tożsamość duchowa jest tożsamością Rzymskiego Katolika. Od tego czasu minęło już parę lat.

Poniższa myśl pojawiła się już wiele lat temu, być może jako wyraz próby zrozumienia i nadania spójności swej dotychczasowej ścieżce życiowej. Jednak dopiero teraz coś na ten temat napisałem.

 

A myśl jest taka - czy wbrew, wydawałoby się, oczywistym i pozornie głębokim różnicom, Chrześcijaństwo i Buddyzm nie są dwoma stronami tej samej monety?

Na pierwszy rzut oka – chrześcijanin w drodze do Boga podąża na zewnątrz siebie, buddysta w drodze do oświecenia podąża w głąb, a więc ich odyseja w poszukiwaniu prawdy odbywa się w dwu przeciwstawnych, wydawałoby się, kierunkach.

W chrześcijaństwie człowiek dążący do zjednoczenia z Bogiem, a taki jest cel chrześcijanina szukającego zbawienia, musi polegać na łasce bożej, bez której jest to niemożliwe. W buddyzmie akcent jest kładziony na własną aktywność. Buddysta własnym staraniem i pracą jest zdolny „wydrzeć” oświecenie. W każdym razie często jest rzecz tak przedstawiana, w czym nasuwa skojarzeni e z gnozą.

Wydawałoby by się na pierwszy rzut oka, że są to diametralnie różne podejścia. Właśnie w ten sposób pojmował to Erich Fromm, który, pamiętam, w jednej z książek (nie pamiętam w tej chwili tytułu, być może była to „Ucieczka od wolności”) porównywał chrześcijaństwo z buddyzmem, chwaląc buddyzm za dawanie większej wiary człowiekowi we własne siły, a potępiając chrześcijaństwo za bierność, bo polega na łasce bożej. Wg podobnego schematu postępował w innej książęce, w której porównywał podejście do religii C.G. Junga z Freudem, gdzie potępiał pryncypialnie Junga za to, że ten widział doświadczenie religijne jako ogarniające człowieka, który biernie go doświadcza. Ten sposób patrzenia miał duży wpływ na późniejsze refleksje porównawcze w temacie. Jest ot jednak, moim zdaniem, fałszywa refleksja.

Zawsze uważałem, że życie duchowe chrześcijaństwa skupiało się głównie w zakonach, poprzedzonych anachoretami – Ojcami Pustyni. Mnisi chrześcijańscy składają śluby:

  • czystości,
  • ubóstwa,
  • posłuszeństwa

Bezpośrednią inspiracją dla tych ślubów są ewangelie i naśladowanie Chrystusa.

W ślubach czystości chodzi min. o wyrzeczenie się małżeństwa (seksu) . Nie dlatego, by było ono złe, lecz celibat może być lepszy ze względu na cel – zjednoczenie z Bogiem, gdyż jak pisał w jednym z listów apostoł Paweł: „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu”. Sam Chrystus mówi w ewangelii: „a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje.” Kogoś, kto cały poświęca się poszukiwaniu Boga celibat rzecz ułatwia. Jeśli jednak tak nie jest, nie powinien tego ślubu składać.

Jezus powiedział również: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Słowa te wskazują na jeszcze inny aspekt ślubu czystości, mianowicie na czystość serca, którą osiąga się pozbywając się wszystkich zasłon i splamień, nieczystości, które zasłaniają prawdę. Na drodze do czystości wspierać nas mają wskazania moralne, których spełnianie może być jednak niewystarczające, by serce oczyścić, jeśli nie towarzyszy temu całkowite otwarcie się na Boga.   Jak ujmował to Jan Paweł II: „Czystość serca bowiem przysposabia do widzenia Boga twarzą w twarz w wymiarach wiecznej szczęśliwości. Dzieje się tak dlatego, że już w życiu doczesnym ludzie czystego serca potrafią dostrzegać w całym stworzeniu to, co jest od Boga. Potrafią niejako odsłaniać Boską wartość, Boski wymiar, Boskie piękno wszystkiego, co stworzone. (…). W konsekwencji człowiek cielesny i zmysłowy musi ustępować, musi robić miejsce w nas samych dla człowieka duchowego, uduchowionego. Jest to proces głęboki. Łączy się z wewnętrznym wysiłkiem. Wysiłek ten jednak, wsparty łaską Bożą, przynosi wspaniałe owoce.”

W ślubie ubóstwa chodzi zarówno o ubóstwo materialne, polegające na nieposiadaniu niczego osobistego i przywiązania z tym związanego ( „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19,21)), jak i „ubóstwo duchowe”. W osobie chrześcijańskiego świętego, poprzez naśladowanie i upodabnianie się do Chrystusa, dokonuje się łaska boża, w postaci coraz większego „zubożenia ducha”, rozumianego na sposób podany w ewangelii: „Błogosławieni ubodzy w duchu”. Im w moim duchu mniej mnie samego, mojego ego i własnych pragnień, tym więcej miejsca robi się w nim dla Boga, aż do całkowitego Nim wypełnienia i w efekcie zjednoczenia z Nim. Św. Ignacy Loyola zalecał np.: „Niech nikt nie używa żadnej rzeczy tak, jakby była jego własnością. Zakonnik winien w tych sprawach być podobny do figury kamiennej, która nie martwi się, ani nie protestuje, gdy ją ubierać lub rozbierać., W ten sposób winieneś spoglądać na swe odzienie, książki, na celę i na wszystkie rzeczy, którymi posługujesz się. Jeśli rozkażą ci porzucić je lub zmienić na inne, nie martw się bardziej niż figura kamienna, którą by rozbierano. Czyniąc w ten sposób, będziesz posługiwał się rzeczami, jakby nie posiadając ich na własność. Jeśli jednak na żądanie, abyś opuścił celę, abyś porzucił jakąś rzecz" lub zmienił ją na inną, poczujesz niechęć i jeśli nie będziesz podobien figurze kamiennej, jest to dowód, że na przedmioty patrzysz jak na swoją własność — albowiem gniewasz się, gdy pozbawiają cię ich”.

Jeśli chrześcijanin będzie nade wszystko szukał „królestwa Bożego”, to „inne rzeczy będą mu przydane”, jak można przeczytać w ewangelii.

Pisząc o „ogołoceniu ducha” skojarzyłem to sobie ze słowem, jakiego starożytni Grecy używali na określenie prawdy: aletheia. Słowo to, etymologicznie rzecz biorąc, jest rzeczownikiem negatywnym, tzn. zaprzeczeniem i tłumaczone często jest jako nie ukryty, nie zapomniany, , nie zatajony. Heideger interpretował go jako „nieskrytość”. Czyli – to co nagie, niczym nie przesłonięte. Podążając więc tym tropem - prawda ukazuje nam się po ogołoceniu z przesłon, z zaciemnień, z projekcji naszego umysłu.

Ślub posłuszeństwa polega na całkowitym podporządkowaniu się swemu przełożonemu, który zastępuje tu Boga. Tak naprawdę nie chodzi o posłuszeństwo jakiemuś człowiekowi, lecz Bogu samemu, na wzór Chrystusa: „Nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał”. Przez ślub ten zakonnicy próbują naśladować Chrystusa, aż do faktycznego wyzbycia się woli, którą to Schopenhauer uważał za źródło koła samsary (kołowrotu nieustannych reinkarnacji i wcieleń, a tym samym cierpienia, co powtarzał za buddyzmem, tak jak go rozumiał), a tym samym ego. Im więcej ego, tym mniej miejsca dla Boga i tym większe oddzielenie.

Nie chodzi tu jednak, jak ktoś mógłby błędnie zrozumieć, o podporządkowanie swej woli cudzej, co prowadziłoby do niewolnictwa lub służalczości. Chodzi tu o utożsamienie się z wolą bożą i uczynienie Jego woli swoją własną, czego przykład daje Pan Jezus modląc się w Ogrójcu słowami: Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”. W ten sposób dochodzi do rozpłynięcia się naszego ego w Bogu, aż do zupełnego ogołocenia. Jak ująłby to Jung, centrum naszej jaźni staje się nie, jak dotychczas – ego, lecz Bóg, który kształtuje nasze życie i działanie.

Zakonnicy to przede wszystkim (a w każdym razie tak być powinno i jest to ich deklaratywnym celem) ludzie szukający bezpośredniej drogi do Boga. Najbardziej bezpośrednio wdrażający istotę i cel bycia chrześcijaninem – poprzez naśladownictwo Chrystusa i utożsamienie z nim, połączenie się z Bogiem i urzeczywistnienie pełnego potencjału bycia dziećmi bożymi. Święci to osoby, które ten cel urzeczywistniły. I zakonnicy, i przede wszystkim święci, są dla Kościoła jak latarnia morska dla statków, by Kościół nie tracił z oczu swego prawdziwego celu.

W buddyzmie celem jest osiągnięcie stanu Buddy, który jest jednocześnie wyzwoleniem ze złudzenia realnego istnienia ego. W Buddyzmie Tybetańskim prowadzić ma do tego, w uproszczeniu, min. medytacja polegająca na wizualizacji oświeconej formy (np. rdzennego guru lub jidama) i utożsamianiu się z nim, aż do pełnego uświadomienia sobie, iż nie jest się różnym od nich. Czyli osiągnięciem oświecenia, a tym samym dostrzeżenia – że ego jest złudzeniem. Lecz to nie ego i jego wola staje się oświecone, lecz dzięki oświeceniu rozpoznaje się jego złudną, nieprawdziwą naturę. W ten sposób rozpoznaje się, że naszą prawdziwą naturą jest Umysł Buddy.

W interpretacji Fromma, mam wrażenie, przedstawia się oświecenie, jakby to miało być osiągnięcie i sukces ego, jego swoista „korona”. Tymczasem jest ono zdetronizowane, a nawet unicestwione. Nie znaczy to rzecz jasna, że w jego miejsce pojawia się nicość. Dzięki temu, że ego rozpływa się jako złudzenie, pojawia się nasza prawdziwa tożsamość – oświecony umysł, niczym nie ograniczony.

Jak wcześniej pisałem, w chrześcijaństwie jest to Bóg. W antropologii chrześcijańskiej najpełniejszą realizacją tkwiącego w człowieku potencjału dzieci bożych, a więc samorealizacja człowieczeństwa jest możliwa w zjednoczeniu się poprzez Chrystusa z Bogiem. To stanowi cel i sens życia. To jest Prawda o życiu i o człowieku.

Czytając jednak psalmistę: „Ja rzekłem: Jesteście bogami i wszyscy - synami Najwyższego”, ktoś mógłby pokusić się o zmianę akcentów i powiedzieć, że nie tyle człowiek dąży do połączenia się z Bogiem, co rozpoznania Boga w sobie, co byłoby jakoś zbieżne z wykładnią buddyjską na temat oświecenia. Do słów psalmisty nawiązuje Jezus: „Odpowiedział im Jezus: «Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli [Pismo] nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże - a Pisma nie można odrzucić - to jakżeż wy o Tym, którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: "Bluźnisz", dlatego że powiedziałem: "Jestem Synem Bożym?”

Być może więc, że na poziomie absolutnym, jest to ta sama rzeczywistość, która jedynie inaczej jest nazywana, innymi drogami do niej dochodzi. A Absolut jest jeden i ten sam.

Jednak te końcowe konkluzje mogą budzić wątpliwości zwłaszcza, jeśli „rozpoznanie Boga w sobie” może sugerować, że człowiek „osiąga” poziom Boga, jak właśnie – mam wrażenie – jest to obecnie czynione przez elity „globalizmu” w dzisiejszym świecie, jakby to miało być osiągnięcie i sukces ego, jego swoista „korona”. Są to takie, mam wrażenie, popłuczyny po gnozie wczesnochrześcijańskiej, której św. Augustyn zarzucał pychę. Takie dążenie ego człowieka do potęgi i stania się „jako bogowie”. O czyś takim mówi min. biblijna opowieść  o wieży Babel. Mówi również o tym, jak się te uroszczenia skończyły.

Chrześcijańska idea przebóstwienia, obecna zwłaszcza w prawosławiu, jest tej pułapki interpretacyjnej – uważam - pozbawiona, jednak w to miejsce pojawia się inna pułapka - że człowiek może co prawda zjednoczyć się z Bogiem, ale nigdy do końca z nim tożsamym. A może nie jest to wcale pułapką?

Być może, po przeczytaniu tego tekstu ktoś dojdzie do wniosku, że jestem jednym ze zwolenników ekumeniczności między religiami, ich równoważności lub tym podobne, co od pewnego czasu możemy usłyszeć z niektórych kręgów Kościoła. Nic podobnego. Uważam, że nie ma co mieszać różnych tradycji religijnych, bo z tego może wyniknąć tylko bałagan i pomieszanie. Mało tego, jestem zwolennikiem ortodoksji katolickiej (nawet, gdy czasem nie wszystko z niej rozumiem) i tradycji, tak pochopnie odrzuconej przez protestantyzm. Czy to paradoks? Uważam, że nie, co w przyszłości postaram się uzasadnić, jednak już w innym wpisie.                                                                                                                                                                                                            

 

Robert Gocał



tagi:

RG
25 listopada 2021 13:08
21     1483    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

smieciu @RG
25 listopada 2021 18:19

Być może, po przeczytaniu tego tekstu ktoś dojdzie do wniosku, że jestem jednym ze zwolenników ekumeniczności między religiami, ich równoważności lub tym podobne, co od pewnego czasu możemy usłyszeć z niektórych kręgów Kościoła.

Przeczytawszy ten tekst umacniam się we wrażeniu że owa ekumeniczność jest integralną częścią Kościoła Katolickiego od samego jego powstania.

W sumie inspirujący tekst. O co właściwie naprawdę chodzi w chrześcijaństwie? Zjednoczenie się z Bogiem?

Czy jest tutaj ktoś kto wie o co chodzi w chrześcijaństwie?

Ja mam wrażenie że cały obecny przekaz kościelny sprowadza się do bądź dobry, wierz w Jezusa i Boga. Sorki ale to wydaje się być ździebko nie tylko banalne ale właśnie... ekumeniczne.

Myślę że fajnie byłoby jeśli ktoś pchnąłby dyskusję. Ja mam przykładowo wrażenie że większość tutejszych katolików nie wie czym naprawdę jest katolicyzm. Ot chodzi się do kościoła itd. j. w.. Oczywiścię mogę się mylić ale z drugiej strony brak odzewu na ten tekst według mnie o tym świadczy. O tym że ludzie wierzący, katolicy nie mają tak naprawdę na myśli niczego precyzyjnego. Przez co nie są w stanie odnieść się do tego tekstu. Słowem katolicyzm to takie bujanie w obłokach dla jakichś 95% tutejszych czytelników (katolików). I generalnie dla wyznawców wszelkich religii. I tych co nie wyznają niby żadnej też oczywiście.

Czy chrześcijaństwo ma głębię? Możliwe, ale na czym ona polega? O to mi właśnie chodzi w tych 95% procentach. Czy ktoś wnika w tą potencjalną głębię? Mi się wydaje że wnioski autora nie są całkiem chrześcijańskie. Ale no właśnie może są? Kto to może wiedzieć? :)

zaloguj się by móc komentować

ahenobarbus @smieciu 25 listopada 2021 18:19
25 listopada 2021 18:37

Ponoć, gdyby podejść od nieco innej strony, liczne filozofie i religie wschodu mają tyle wspólnego że cały czas gonią za króliczkiem , czyli Logosem którego tak naprawdę sprowadzają do nicości bo w końcu wszystko jest ułudą. W KK uznaje się że Logosem jest Jezus Chrystus stąd dalsze poszukiwania są niepotrzebne. No ale nie wytłumaczysz bo niektórych taka pogoń za pustką bardzo podnieca. To takie tłumaczenie moje z pozycji kompletnego dyletanta, nie roszczę sobie pretensji do posiadania racji w tym temacie.. No ale czasem w tych tradycjach wschodnich znajdzie się ktoś rozsądny jak UG Krishnamurti, niestety odłamkiem KK też się dostaje, ale dosyç jasno dał do zrozumienia że cała religijna tradycja hinduska to efekt brania środków halucynogennych , nie ma czegoś takiego jak oświecenie a celem wszystkich guru jest golenie frajerów. Z tego co pamiętam to krytykował też buddyzm ale bardziej za mizoginie no i oskarżał Dalsi Lamę o bycie agentem CIA.

zaloguj się by móc komentować

peter15k @RG
25 listopada 2021 18:38

(...) Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że mogłem stawiać diagnozy lekarskie bez wahadełka, posługując się zdolnością jasnowidzenia. Umiejętność ta jest bardzo dobrze znana na Wschodzie. Stanowi część tzw. sidi czyli mocy, władzy, która pojawia się zupełnie naturalnie i objawia się powoli, gdy tylko otwierają się tzw. czakra i człowiek zaczyna wchodzić na drogę fuzji i stapiania się z energiami kosmicznymi. Stajecie się wtedy coraz bardziej medium, kanałem, instrumentem tych energii. Macie tzw. sidi, a więc posiadacie moc, różne władze. (...)

 

https://apologetyka.katolik.pl/o-niebezpieczenstwach-wshodu-new-age-ezoteryzmu-radiescezji-magnetyzmu-hipnozy/

zaloguj się by móc komentować

smieciu @ahenobarbus 25 listopada 2021 18:37
25 listopada 2021 18:56

Ale z buddyzmem pewnie problem też jest taki że ktoś może powiedzieć że hinduskie branie LSD to nie buddyzm... Tak samo z chrześcijaństwem. Też ma masę odłamów. Np. czy protestanci są ok?

Teraz ja pojadę ekumenizmem :) Mi się wydaje że trzeba dość otwarcie podejść do tego wszystkiego. Nie wiem czym jest prawdziwy buddyzm. Nigdy tego nie zgłębiałem więc nie będę zgadywać. Tak samo nie zamierzam rozstrzygać, która wersja chrześcijaństwa jest „prawdziwa”. Naprawdę bez szukania tej głębi czyli analizy, dyskusji, której ni w ząb nie można zwykle uświadczyć do niczego się dojdzie. Pozostaje tylko bujanie w obłokach przekonania o własnej racji ;)

Z tym Logosem też nieźle pojechałeś. Co to jest ten Logos u licha?

Szczęśliwie ostatnio zgłębiając zagadnienie upadku Rzymu dowiedziałem się tego i owego. Więc jakieś pojęcie mam. Ale jak sądzę nieduże :)

 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @RG
25 listopada 2021 20:12

Nie było mnie przy kompie przez większość dnia. Napiszę coś na temat późną nocą.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @smieciu 25 listopada 2021 18:56
26 listopada 2021 04:14

Moim zdaniem tekst notki lokuje się obok sedna sprawy, czyli w zasadzie naleciałości buddyzmu nie zostały do końca odrzucone. Oczywiście to moja subiektywna ocena.
Natomiast twoje komentarze do notki  są kwestiami podnoszonymi z poziomu przedszkolaka.

Ergo, ktoś kto odrzuca, obojętnie z jakich powodów  (ale głównie ignorancji i złego profilu  „oczytania”) fenomen objawienia  się Boga w misji Jezusa Mesjasza, ten i tak odrzuci wszystkie wynikające z tego konsekwencje (głównie z powodu kultywowania egoizmu intelektualnego, czyli postawy przejawiającej się w mniemaniu,  że wie i rozumie się więcej oraz lepiej bez używania  „okularów religijnych” w percepcji tzw. realu).

Czyli należy zacząć od abecadła.

Co to jest w ogóle człowiek, a mówiąc ściślej człowieczeństwo? Na czym zasadza się różnica statusu „bycia człowiekiem” od statusu „bycia zwierzęciem”? Nawet zdeklarowany ateusz dostrzega taką różnicę. Albo przynajmniej powinien, o ile w ogóle chce dyskutować na tematy inne niż trzy „p”.
Otóż różnica ta została wyrażona w pierwszych fragmentach księgi Genesis. Człowiek to byt biologiczny , który posiadł dar rozróżniania Dobrego i Złego. To metaforyczna opowieść o zerwanym rajskim owocu z zakazanego drzewa. A skoro człowiek posiadł taki właśnie  dar rozróżniania, to nie jest już li tylko i jedynie bytem biologicznym. Posiadł w konsekwencji uzyskania wspomnianego daru  tzw. sumienie. Niektórzy określają to jako samoświadomość, inni jako duszę. Umiejętność rozróżniania Dobra od Zła to, nazywane tak czy owak, coś zupełnie „niebiologicznego”.  A już z pewnością fenomen wyrzutów sumienia nie jest wytłumaczalny w takiej konwencji.

Otóż chrześcijaństwo (mam na uwadze jego odmiany katolicką oraz  prawosławną, gdyż co do  denominacji powstałych w wyniku Reformacji i późniejszych ich transformacji, choćby tylko ze względu na ich mnogość, nie mam takiej pewności ani też stosownego rozeznania) oferuje człowiekowi drogę do zbawienia. Ale cóż to takiego owo „zbawienie”? Zbawienie, Zbawiciel, to przecież bardzo często słyszane (głównie w liturgii) określenia. Zbawienie i Zbawiciel to nic innego jak wybawienia i wybawiciel. Od czego wybawienie? I kiedy ono się spełnia?

Chodzi o wybawienie od grzechów. A cóż  to takiego grzech? To uczynki i zaniechania, które nie są zgodne z porządkiem ustanowionym przez Boga dla bytu człowieka w doczesności, a zawarte np. w Dekalogu.
Rozgrzeszenie uzyskiwane w konfesjonale to tylko częściowe i warunkowe wybawienie od grzechów. Ostateczne zaś to domena Sądu Ostatecznego.  Jak rozumieć, że w wyniku tegoż Sądu jedni zostaną zbawieni, a pozostali skazani na zatracenie?

Można to rozumieć np. w ten sposób że zbawieni (wybawieni) otrzymają tzw. reset  swoich uczynków w życiu doczesnym, czyli ich sumienie nie będzie już dłużej obciążone bagażem popełnionych grzechów wraz z ich skutkami znanymi , domyślanymi jak i nieznanymi. Sumienie nie będzie im przeszkadzało z obcowaniem z „sacrum”, bo zostaną wybawieni obciążającego go bagażu (czasem używane jest określenie, że kogoś „pali sumienie” -   to jest właśnie ta namiastka ognia piekielnego).

Przeciwnie stanie się w przypadku tych, którzy odrzucili bojaźń Bożą, nigdy nie wyrazili skruchy za grzechy i nie starali się zadośćuczynić skutkom tychże. Oni nie zostaną wybawieni z palących wyrzutów sumienia. Przez wieczność będą rozpamiętywać swoje czyny i zaniechania, które doprowadziły do skrzywdzenia  innych, w tym slabszych i niewinnych, bowiem  poznają wszystkie ich  konsekwencje, także te, których nie zdołali poznać w swoim życiu doczesnym. Wyrzuty sumienia będą ich paliły wiecznie i nigdy nie zaznają ulgi.

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @RG
26 listopada 2021 10:26

Porównywanie i dyskusje są dla osób, które nie są ani chrześnijanami ani buddystami. Dla osób niezdecydowanych. Jeśli się zdecydujesz to po prostu podążasz ścieżką i tyle.

zaloguj się by móc komentować

smieciu @stanislaw-orda 26 listopada 2021 04:14
26 listopada 2021 10:58

Ok to jest dość jasne. Ale czy takie proste?

Teraz ja trochę uproszczę by był jakiś punkt wyjścia.

Weźmy ten grzech, czyli fundamentalny problem. Dowiadujemy się że rodzimy się z grzechem pierworodnym. To pewnie kolejna kwestia jak go rozumieć ale wydaje się chodzić o to że wiara w Chrystusa jest potrzebna by go przezwyciężyć. Dzięki Chrystusowi możemy to zrobić.

W porządku ale z drugiej strony mamy, jak Pan pisze Człowiek to byt biologiczny , który posiadł dar rozróżniania Dobrego i Złego. Ja tu widzę pewien paradoks. Bo skoro zostaliśmy wyposażeni w to narzędzie to teoretycznie mamy możliwość samodzielnego pokonania grzechu?

Czy nie mamy? Być może nie. W takim razie mamy nacisk na Chrystusa. Ale ten nacisk, w wersji oficjalno - kościelnej, sprawia że właściwie ginie problem. Powód. Grzech. W sensie takim że gdzieś na drugi plan schodzi to rozróżnianie Dobrego i Złego gdyż wystrarczy wierzyć w Jezusa...

Taki konkretny przykład. Światem rządzi patologia. Rządzący są chyba ostatnimi ludźmi, którzy kierują się chrześcijaństwem. Ale co robią wyznawcy Chrystusa? Wspierają ten układ! Dlaczego? Gdyż nacisk jest położony na pewną abstrakcję. Ot jakiś tam grzech jest ale co on nas właściwie obchodzi na czym on polega skoro jesteśmy na właściwej i słusznej drodze wiary? To jest według mnie fundamentalne zagadnienie gdyż można odnieść wrażenie trafiamy do tego świata gdzie istnieje problem ale Kościelna wykładnia chrześcijaństwa kieruje ludzi na drogę, która wydaje się sugerować że można to prostu zignorować. Czyli podsumowując po co Bóg zapodał ten grzech skoro można o nim nie myśleć, wystarczy cieszyć się wiarą w Chrystusa, który z nas go zdejmie. To taka sztuka dla sztuki. Po prostu zwyczajnie tak nie może być. Nie ma w tym celu.

To właśnie miałem na myśli pytając o co naprawdę chodzi w chrześcijaństwie. Zresztą niech Pan sam uczciwie odpowie na pytanie czy Kościół Katolicki faktycznie jest chrześcijański, przynajmniej obecnie? Czy jego nauczanie jest właściwe?

Janusz-Tryk napisał:

Porównywanie i dyskusje są dla osób, które nie są ani chrześnijanami ani buddystami. Dla osób niezdecydowanych. Jeśli się zdecydujesz to po prostu podążasz ścieżką i tyle.

Nie przejmując się że ścieżka jest błędna? Skąd wiemy że ścieżka Kościoła Katolickiego jest właściwa? Według mnie dyskusja jest niezbędna. Tym bardziej jeśli ktoś uważa że jest na właściwej ścieżce to jego obowiązkiem powinno być ściąganie innych ze złej ścieżki. Ale jak tego dokonasz skoro każdy ma tkwić w swoim światku?

 

zaloguj się by móc komentować

kroq @smieciu 26 listopada 2021 10:58
26 listopada 2021 11:19

Zamiast.

(Łk 17,1-6)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu jednego z tych małych. Uważajcie na siebie. Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: "Żałuję tego", przebacz mu”. Apostołowie prosili Pana: „Przymnóż nam wiary”. Pan rzekł: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna”.

Może trochę zrozumiesz:

(Mdr 7,22-8,1)
Jest bowiem w Mądrości duch rozumny, święty, jedyny, wieloraki, subtelny, rączy, przenikliwy, nieskalany, jasny, niecierpiętliwy, miłujący dobro, bystry, niepowstrzymany, dobroczynny, ludzki, trwały, niezawodny, beztroski, wszechmogący i wszystkowidzący, przenikający wszelkie duchy rozumne, czyste i najsubtelniejsze. Mądrość bowiem jest ruchliwsza od wszelkiego ruchu i przez wszystko przechodzi i przenika dzięki swej czystości. Jest bowiem tchnieniem mocy Bożej i przeczystym wypływem chwały Wszechmocnego, dlatego nic skażonego do niej nie przylgnie. Jest odblaskiem wieczystej światłości, zwierciadłem bez skazy działania Boga, obrazem Jego dobroci. Jedna jest, a wszystko może, pozostając sobą, wszystko odnawia, a przez pokolenia zstępując w dusze święte, wzbudza przyjaciół Bożych i proroków. Bóg bowiem miłuje tylko tego, kto przebywa z Mądrością. Bo ona piękniejsza niż słońce i wszelki gwiazdozbiór. Porównana ze światłością uzyska pierwszeństwo, po tamtej bowiem nastaje noc, a Mądrości zło nie przemoże. Sięga potężnie od krańca do krańca i włada wszystkim z dobrocią.

Rozszerzona definicja grzechu wymaga przytoczenie wersetu 17 z 4 rozdziału Listu Jakuba: „Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu.” Grzech więc, to nie tylko zrobienie czegoś złego, ale też nie robienie dobrych uczynków. Biblia mówi: „a jeśli nie będziesz czynił dobrze, u drzwi czyha grzech.” RDZ 4,7 (BW).

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @smieciu 26 listopada 2021 10:58
26 listopada 2021 11:46

Grzech pierworodny został odkupiony przez śmierć krzyżową Mesjasza na Golgocie. Dotyczy to wszystkich ludzi, tak wierzacych jak i niewierzących w Jezusa Mesjasza. Od tej pory każdy pracuje juz na własny rachunek, czyli bilans  Dobrego i Złego. I z niego zostanie rozliczony.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @smieciu 25 listopada 2021 18:19
26 listopada 2021 11:47

Jezus oddał życie za nas. Tyle. 

zaloguj się by móc komentować

Czarny @smieciu 25 listopada 2021 18:19
26 listopada 2021 12:05

Nie rozumiem pytania: czy chrześcijaństwo ma głębie? I drugiego: na czym ona polega (ta głębia)? I trzeciego: czy ktoś wnika w tą potencjalną głębie?

Żebym mógł odpowiedzieć na te pytania, musiałbym wiedzieć, czym jest głębia, a w każdym razie, co ma na myśli Autor pytania.

Jeśli jednak chodzi o to, czy chrześcijaństwo jest poważne, albo czy istnieją ludzie do niego poważnie podchodzący, polecam poczytać dowolne dzieło dowolnego ojca kościoła, czy też świętego. Choćby to, od czego sam zacząłem, czyli "Wyznania" św. Augustyna. Po przeczytaniu czegoś takiego zmienia się perspektywa patrzenia na świat, a już na pewno na chrześcijaństwo. Ostrzegam jednak, że zmiany te mogą okazać się trwałe (warunkiem jest jednak czytanie pozbawione złej woli czytającego).

A o co chodzi w chrześcijaństwie? To jest dość proste. Chodzi o to, by przestać w kółko myśleć o sobie.

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @smieciu 26 listopada 2021 10:58
26 listopada 2021 12:44

Nie przejmując się że ścieżka jest błędna? Skąd wiemy że ścieżka Kościoła Katolickiego jest właściwa? Według mnie dyskusja jest niezbędna. Tym bardziej jeśli ktoś uważa że jest na właściwej ścieżce to jego obowiązkiem powinno być ściąganie innych ze złej ścieżki. Ale jak tego dokonasz skoro każdy ma tkwić w swoim światku?

Mi się wydaje inaczej. Jeśli ktoś jest zainteresowany np. buddyzmem to wystukuje na internecie odpowiednie hasło, szuka kontaktu i pyta. Dziwnym natomiast dla mnie zachowaniem jest takie, że ktoś przychodzi do osoby, która praktykuje daną tradycję duchową i próbuje z nią dyskutować. Po prostu albo jesteś zaintesowany i wtedy słuchasz (ewentulanie dopytujesz) ale nie na zasadzie dyskusji tylko wymiany informacji. Są takie i takie oferty. Przychodzisz, pytasz jak tak oferta wygląda, ale nie dyskutujesz z nią (tym bardziej że jeszcze nie wiesz z czym dyskujtujesz). Potem albo przyjmujesz ofertę albo szukasz dalej. Kto się chce dowiedzieć ten się dowie.

zaloguj się by móc komentować

RG @smieciu 25 listopada 2021 18:19
26 listopada 2021 13:32

Ruch ekumeniczny definiowany był jako praca nad odbudowaniem jedności chrześcijan i nie miał nic wspólnego z dialogiem międzyreligijnym, ale w dobie globalizmów i to pomału się zmienia (przykład - „Pachamama” w Watykanie). Inna sprawa, że te uzgodnienia między różnymi odłamami chrześcijaństwa korzystają czasem ze współczesnych technik negocjacyjnych – jak ty mi trochę ustąpisz, to i ja w czymś ustąpię. To jest dobre w handlu, ale już gorsze, gdy mamy do czynienia z doktrynami. Spory o doktrynę, np. dotyczące natury Zbawiciela (ludzkiej i boskiej) lub Trójcy Świętej, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa wstrząsały nim całym, wzniecając nierzadko tumulty. Były to sprawy bardzo ważne dla Kościoła i dla wiernych. W tyglu tych sporów kształtowała się i krystalizowała doktryna Kościoła. Nikt nie targował się wówczas o prawdę, nie było kompromisów.

Weźmy np. problem wspólnej modlitwy, jako jednego z narzędzi ruchu ekumenicznego – czy zebrani modlą się do tego samego Boga? Czy przyjmujemy tę samą komunię (wiele z kościołów protestanckich uważa, że obecność Chrystusa w Eucharystii jest jedynie symboliczna)? Nie takie proste. Co prawda oficjalnie Kościół twierdzi, że ekumenizm nie może opierać się na kompromisie kosztem prawdy, to jednak w praktyce różnie z tym bywa, gdyż język ludzki giętkim jest i czasem słowo miast odkrywać, to zakrywa prawdę. Jednak Kościół uważa, że motywowana wiarą miłość nie zna barier, a jedność Kościoła Chrystusa stanowi olbrzymią wartość i wyzwanie.

Reasumując – czy Kościół od samego początku był ekumeniczny? Starożytni pod pojęciem ekumeni rozumieli całą zamieszkaną ziemię, choć już np. Grecy i Rzymianie używali tego pojęcia na określenie ziem cywilizowanych przez siebie. Kościół przejął to pojęcie i tak synody biskupów, w których uczestniczyli przedstawiciele wszystkich prowincji (sobory), na których zapadały decyzje obowiązujące całość Kościoła, nazywane były ekumenicznymi, powszechnymi. W tym sensie Kościół był od początku ekumeniczny.

Co do współczesnego popularnego przekazu kościelnego, przytoczę tu fragment z mojej poprzedniej notki o wartościach:

Zmiana w podejściu do spraw moralności nastąpiła (…) za sprawą Ockhama (ten od słynnej „brzytwy”; XIV w). Sprowadził on pojęcie cnoty do powinności. Akcent został położony na pilnowaniu prawa, wystrzeganiu się grzechu. I takie akcentowanie dość szeroko przeniknęło do popularnej nauki moralnej Kościoła, a z ambon mówiono często o tym co wolno, a czego niewolno.”

Co do głębi chrześcijaństwa – uważam, że warto czytać wielkich świętych mistyków Kościoła, jak np. św. Jana od Krzyża, który w swych pismach drogę do zjednoczenia z Bogiem przedstawia bardzo klarownie (niemal w formie „algorytmów” postępowania) czy św. Teresę z Avili.

jeśli chodzi o dyskusję, to wygląda na to, że Pana wpis nieco ją rozruszał, za co dziękuję.

 

zaloguj się by móc komentować

RG @peter15k 25 listopada 2021 18:38
26 listopada 2021 13:35

Buddyzm nie jest żadnym new age-em, ani tym bardziej „karma-colą”. Jego celem nie jest uzyskanie mocy magicznych, co najwyżej moce te mogą się, przy okazji niejako, pojawić. Podobnie jak uzyskanie mocy nie jest celem chrześcijańskich mistyków, choć ci czasem takie moce uzyskują, jak np. św. Ojciec Pio.

Co innego z gnostykami. ale o nich nie pisałem. 

zaloguj się by móc komentować

RG @Janusz-Tryk 26 listopada 2021 10:26
26 listopada 2021 13:36

Szanowny Panie, ja nie stoję w rozkroku. Już dawno zdecydowałem. Nie roztaczam tu dylematów, lecz próbuję zrozumieć. Piszę głównie o istocie chrześcijaństwa, jaka np. wyłania się ze znaczenia ślubów zakonnych, tak jak je pojmuję. Praktyka zakonna wskazuje na mistyczny cel chrześcijan. Pośrednio jego obraz (celu) się z tej praktyki wyłania. Czy to źle, że porównałem z buddyzmem? Dla mnie było to istotne, co próbowałem wyjaśnić na samym początku wpisu.

Myślę jednak, że nie ma Pan racji, że porównania są tylko dla niezaangażowanych wyznaniowo. Doktryna Kościoła kształtowała się w sporach właśnie z innymi poglądami, które jeśli chciała przezwyciężać, to nie w drodze ich ignorowania, lecz poznania właśnie, bez lęku szukając prawdy. Teologowie Kościoła prócz próby zrozumienia Boga nie ignorują tego, co w świecie.

Ma Pan jednak rację, że jak już człowiek się rozezna to powinien tą rozpoznaną ścieżką konsekwentnie podążać, gdyż praktyka jest najważniejsza, a nie deklaracje intelektualne.

Jeśli Pan nie odczuwa potrzeby dociekania, nie ma sprawy. Proszę jednak o odrobinę wyrozumiałości dla mojej niedoskonałości i pozwolić mi na to.

zaloguj się by móc komentować

RG @stanislaw-orda 26 listopada 2021 04:14
26 listopada 2021 13:52

Przepraszam, że wtrącę trzy grosze, choć nie zwraca się Pan do mnie, ale Pana wypowiedź, odnosząc się w jakiś sposób do mojego wpisu, prowokuje do tego.

Ma Pan rację, że nie odrzuciłem buddyzmy, a po prostu od niego odszedłem, gdyż znalazłem lepszą drogę, dla mnie – uważam – właściwą. Czy to dopuszczalne? Czy w tym przypadku rzeczywiście mamy do czynienia z albo – albo? Uważam, że na płaszczyźnie egzystencjalnej tak, jest to albo – albo, jednak na innej, bardziej metafizycznej, już niekoniecznie. Uzasadnienie tego wymagałoby jednak dłuższego miejsca i czasu. Może kiedyś to zrobię.

Pisząc o „egoizmie intelektualnym” zapewne miał Pan na myśli pychę rozumu, która najczęściej prowadzi do subiektywizacji i wykrzywienia rzeczywistości. Skoro tak, pełna zgoda. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to okaże się, że wszelkie poznanie rozumowe opiera się tak, czy inaczej – na aktach wiary, gdyż nie jesteśmy w stanie osobiście zweryfikować ani wszystkich poglądów wysuwanych przez naukę, ani tych miliardów bitów informacji, jakimi jesteśmy atakowani, ani bardzo wielu innych rzeczy, które jednak przyjmujemy i na nich polegamy. Człowiek zawierza wiedzy zdobytej przez innych. Co prawda czasem na tym źle wychodzi, ale to już inna sprawa. Wybór tego, czemu zawierzamy, wydaje się być kluczowym dla naszego życia. W swej encyklice „Fides et ratio” JPII pisze: „(…)wiara domaga się, aby jej przedmiot został poznany przy pomocy rozumu; rozum, osiągając szczyt swoich poszukiwań, uznaje, jak konieczne jest to, co ukazuje mu wiara.”

Ma Pan rację, że koncepcja człowieka (antropologia) jest jednym z fundamentów, których zdefiniowanie w taki lub inny sposób prowadzi do takiego lub innego rozumienia siebie i świata. Jednak antropologia zaproponowana przez Pana, sprowadzająca zbawienie człowieka jako wyzwolenia z grzechu wymaga doprecyzowania. Jeśli dobrze Pana zrozumiałem, to trywializuje Pan to pojęcie (grzechu) i sprowadza do niedogodności odczuwanej przez sumienie, do zbawienia od ognia piekielnego. A gdzie w tym niebo? To pobrzmiewa Ockhamem, o którym pisałem we wcześniejszej notce o wartościach, że sprowadził nauczanie o moralności do unikania grzechu i przestrzegania przykazań. Gdzie w tym wszystkim jest „oglądanie Boga twarzą w twarz”?. Konstytucja dogmatyczna o kościele „Lumen Gentium” mówi, że rolą Kościoła jest kształtowanie świętości człowieka. Czy do świętości wystarczy unikanie grzechów? Czy nie jest to trochę , jak z tym sługą z opowieści o talentach, który je zakopał jedynie?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @RG 26 listopada 2021 13:52
26 listopada 2021 15:30

Komentarz na blogu to nie traktat teologiczny.

Odpowiadałem do smieciu, który ma dziecinne problemy (zakładam że jednak udaje i chce sobie tylko pogadać) , więc zaznaczyłem że zaczynam od abecadła. Oczywiście, żadna edukacja traktowana serio nie kończy się na poznaniu abecadła.

Tak więc moje komentarze były  przeznaczone dla innego adresata.

zaloguj się by móc komentować

Teresa @RG 26 listopada 2021 13:52
29 listopada 2021 10:16

Zasadnicza różnica pomiędzy zakonnikiem a buddystą leży nie tylko w założeniu celu (na czym Pan śię skupił), ale na rozumieniu ŚRODKÓW do celu prowadzących. Budda buduje na technikach, natomiast zakonnik na łasce.

Łaska jest fundamentalnym terminem w rozumieniu nie tylko życia zakonnego, ale też chrześcijaństwa w ogóle (Pan Orda o tym pisał, tylko może nie dość wprost). Dlatego świętość - czyt. doskonałość - nie jest zarezerowowana dla zakonników, ale dla kazdeog ochcrzonego, bo łaska jest dawana adekwatnie do stanu, w jakim człowiek żyje.

zaloguj się by móc komentować

RG @Teresa 29 listopada 2021 10:16
29 listopada 2021 13:47

Wiemy, że „diabeł w szczegółach jest ukryty” często, jednak nie wchodząc w nie mogę napisać, że ogólnie się z Panią zgadzam, jeśli chodzi o to rozróżnienie między chrześcijaństwem a buddyzmem.

Łaska w chrześcijaństwie rzeczywiście jest uznawana za niezbędną do zbawienia. Min. o to toczył spór św. Augustyn z gnostykami. Co prawda łaska nie jest zarezerwowana dla zakonników, inni również mogą kroczyć ścieżką zbawienia, jednak życie zakonne bardziej temu sprzyja, gdyż pozwala bardziej skupić się na Bogu, nie będąc w takim stopniu, jak świeccy, absorbowanym przez inne aspekty życia codziennego.

Min. o tym opowiada „Opactwo Brede” autorstwa Rumer Godden, dla mnie wspaniała opowieść, nasycona duchowością chrześcijańską, która dodatkowo ukazuje wartości życia kluzurowego, jego klimatu.

zaloguj się by móc komentować

Teresa @RG 29 listopada 2021 13:47
29 listopada 2021 20:37

inni również mogą kroczyć ścieżką zbawienia, jednak życie zakonne bardziej temu sprzyja,

Nieprawda. Koncepcja obecna silnie w teologii średniowiecza. Ale nawet wtedy nie ignorowano tzw. łaski stanu. Oznacza to, że doskonałość osiągnąć może każdy, w każdym stanie, jeśli będzie wierny swemu powołaniu. Ta myśl została jednoznacznie podkreślona we współczesnym Kosciele, również przez liczne beatyfikacje świeckich.

Podobnie trudności - dotyczą zakonników i świeckich jednako, choć przychodzą w różnym kształcie.

Życzę, żeby Pan odnalazł istotę swego powołania, a wtedy dostrzeże Pan jak unikalną drogą jest chrześcijaństwo. I jak indywidualnymi drogami prowadzi PAN każdego człowieka.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować