-

RG : trochę tego, trochę tamtego

Przełamując fale

W latach 90-tych wkroczenie Larsa von Triera do europejskiej kinematografii powitała entuzjastycznie zarówno krytyka filmowa (znawcy), jak i spora część kinomanów, podążająca za „znawcami”. Wielu przyjęło pojawienie się jego filmów jako zwiastun odrodzenia bogatej tradycji kina starego kontynentu. Okrzyknięto go nową gwiazdą reżyserii, której twórczość można bez żenady stawiać obok nazwisk takich mistrzów  jak Bergman czy Fellini.

Von Trier objawił się im nie tylko jako artysta, lecz również jako nowatorski intelektualista
i teoretyk kina, a przecież samoświadomość intelektualna zawsze była bardzo ceniona
w Europie. Zasłynął min. jako jeden z sygnatariuszy słynnego manifestu „Dogma”, z którym wiązano wielkie nadzieje na odrodzenie skostniałego języka kina. Już jego pierwsze produkcje nie pozostawiały nikogo obojętnym i albo wywoływały zachwyty, albo zgorszenie i niesmak. Zdobywał w tamtych latach coraz większy rozgłos i uznanie jako humanista w każdym calu, myśliciel i reformator.

Cóż, osobiście nie przepadam za von Trirem i jego poetyką. Skończony lewak, manipulator o wewnętrznie sprzecznych i nie do końca jasnych intencjach. Odwołuje się z premedytacją do emocji i tęsknot, również tych głębiej ukrytych, jednocześnie jednak jest wyznawcą Metody (manifest "Dogma"). Podobnie jak niegdyś Godard, tak i von Trier pisze manifesty, buduje ideologię, a ta wypacza postrzeganie rzeczywistości. Jeśli miałbym szukać jakichś analogi
z innymi twórcami, to stwierdziłbym, że pełni podobną rolę w świecie filmu, jak Umberto Eco  w literaturze. Ten pisze, ze świadomą premedytacją, dość ambitne, a przy tym dobrze czytające się powieści, jak kucharz pichci zupę z gotowych przepisów. Książki Eco są sprawną ilustracją z góry przyjętych tez. Co prawda tryskają erudycją, lecz ta jest u autora jak subtelny, jednak selektywnie działający filtr, który dopuszcza tylko fakty pasujące do założonej tezy. Krótko pisząc – brakuje im szczerości, za to jest dużo przemądrzałości.

Szczerość artysty objawia się poprzez wypowiedzi dobywane z serca, które dopiero na  późniejszym etapie są racjonalizowane. Chaos (nieświadomość), z którego czerpie w dużej mierze sztuka jest irracjonalny, ma dionizyjską naturę. Dopiero w drugim etapie wydobyte stamtąd treści są racjonalizowane, oświetlane światłem świadomości, poddane apollińskim proporcjom i miarom. W ten sposób dokonuje się transcendencji tego co znane, objawia się prawda w greckim znaczeniu tego pojęcia aletheia - nieskrytość, to co nie zakryte, odsłonięte, nagie. Gdy sprawy toczą się odwrotnie, to owocem najczęściej są subiektywne projekcje neurotycznego umysłu.

Von Trierowi nie można odmówić talentu. Chyba najbardziej znanym jego filmem jest „Przełamując fale”. Porusza i prowokuje do refleksji.

Jest to opowieść o Bess, młodej dziewczynie mieszkającej gdzieś na krańcu świata, na maleńkiej wyspie, której mieszkańcy żyją we własnym kręgu, w uświęcony tradycją sposób. Opowiada historię jej krótkiego szczęścia okupionego cierpieniem, śmiercią i alegorycznym zmartwychwstaniem. Historia poświęcenia i wytrwałej wiary we własne racje, które domagały się działania całkowicie sprzecznego ze zdroworozsądkowymi przekonaniami reszty społeczności, pośród której wyrosła. Reżyser posłużył się prostymi, wręcz ascetycznymi środkami wyrazu, być może w obawie, by forma nie przesłoniła istoty przekazu. Ukazuje on tragiczne losy bohaterów, ale również tryumf miłości oraz wyrosłej z niej nadziei na przezwyciężenie losu człowieka, skazanego na wędrówkę po „padole łez” jakim jest ludzka egzystencja, gdzie są choroby starość i śmierć, gdzie nie ma nic trwałego.

Sama opowieść, jej struktura, przywodzi na myśl klasyczne tragedie greckie, w których tragizm nierozerwalnie związany jest z fatum - losem. Postacie w nich są wyraziste,
a dramatyczne wydarzenia, w których uczestniczą, z reguły zsyłane przez bogów, zmuszają bohaterów do działania w zgodzie z ich własną naturą. Każdy z bohaterów tragedii greckiej podąża drogą powinności wyznaczonej przez wyznawane wartości, działa
w jedyny właściwy sposób w sytuacjach, wobec których jest postawiony i, jak skomentowała by to księga "I Ching", są „bez winy”. Jednak, pomimo że dokonują właściwych, bezkompromisowych wyborów zgodnie z wartościami, którym pozostają do końca wierni, efekt ich działań przynosi nieuchronnie tragiczne skutki. Uwikłani w sprzeczności nie do pogodzenia, nie mają na gruncie egzystencji możliwości przezwyciężenia ich.

Tak objawia się fatum. Klasyczna tragedia grecka ukazuje coś, co współcześnie nazwalibyśmy absurdem egzystencji - działanie właściwe, w imię dobra, prowadzi do zagłady i wydaje złe owoce. Czy warto wobec tego działać? Czy wszystko jest nadaremno?

Jednak pomimo swego fatalizmu, tragedie greckie pełniły równocześnie rolę katharsis
- wyzwalającego oczyszczenia i paradoksalnie związanego z nim optymizmu odrodzenia. Prowadziła więc w konsekwencji do przezwyciężenia absurdu, przezwyciężała tragizm ludzkiego losu.

Wróćmy jednak do bohaterów filmu, wyraziście nakreślonych od pierwszych scen.
Już w tym zarysie można dostrzec zalążki przyszłej tragedii. Również i tu, podobnie jak we wspomnianych wcześniej greckich wzorach, niezbędnym czynnikiem jest udział bogów (losu), w tym wypadku starotestamentowego Boga (bohaterka należy do kościoła kalwińskiego), który podejmuje grę z bohaterami i doświadcza ich, wystawiając na ciężkie próby, jak biblijnego Hioba. I tak jak w Biblii, historia rozpoczyna się w Raju – ślub Jana i Bess, ich małżeńska radość, spełnienie skrytych marzeń. Jednak szczęście nie trwa długo i następuje wygnanie z Raju – Jan musi opuścić Bess i wyspę. Pojawia się rozpacz rozstania, tęsknota i modlitewne błagania dziewczyny kierowane do Boga o przywrócenie utraconego szczęścia. Żarliwe prośby o przywrócenie małego, egoistycznego raju , czasem bluźniercze. Bess jest gotowa niemal zaprzedać swą duszę , byle odzyskać utracone szczęście. W tym gorącym pragnieniu obecne jest jednak również egoistyczne nieliczenie się z wolnością drugiej osoby.

W końcu błagania zostają wysłuchane, ale jest również i wysoka cena za ich spełnienie - co prawda Jan wraca, ale sparaliżowany wskutek wypadku na platformie wiertniczej, na której pracował. Tak więc Bess odzyskała to, co było dla niej warunkiem szczęścia, lecz kosztem cierpienia ukochanego. Czuje się w związku z tym głęboko winna. Jest przeświadczona, że to właśnie jej egoistyczne pragnienie doprowadziło do nieszczęścia. Gotowa była by wyrzec się pragnień, lecz jest już za późno.

Przychodzi czas pokuty i składania przebłagalnej ofiary. Pokuty paradoksalnie ubranej
w szaty rozpusty. Pod naciskiem sparaliżowanego Jana, nieśmiała i czysta Bess, wbrew sobie, zmienia się w ladacznicę. Inicjuje seksualne zbliżenia z przypadkowymi, często odrażającymi i brutalnymi mężczyznami, po czym zdaje szczegółowe relacje z tych spotkań oczekującemu ich mężowi. Jest przeświadczona, że dzięki jej poświęceniu Jan wraca do zdrowia. Nie jest to jednak dla niej proste. Wzbraniała się przed tym długo, jako przed czymś odrażającym,
co wymaga od niej ogromnego samozaparcia i poświęcenia. Z czasem staje się również coraz bardziej niebezpieczne, gdyż Jan żąda coraz drastyczniejszych doznań.  Podczas gdy w jej wnętrzu dokonuje się najgłębsza ofiara, gdy przyjmuje swój kielich goryczy, społeczność wyspy, dotychczas przychylna, brutalnie odrzuca ją i potępia, dostrzegając w jej postępowaniu jedynie rozpustę i upadek.

Opuszczona, potępiona, nie rozumiana, zmaga się ze swym krzyżem samotnie, konsekwentnie dążąc do dokonania na nim swej ofiary. Ofiary, w której składa ostatecznie na ołtarzu własne życie, jednocześnie jednak dzięki temu życie ratując - życie Jana.

Uzdrawia ukochanego nie tylko na płaszczyźnie fizycznej, ale również, co bardziej istotne, na płaszczyźnie duchowej. A było z nim bardzo źle. W poczuciu bezsilności, braku własnej wartości, zrodziło się w bohaterze pragnienie śmierci, a z niego wyrosło dekadenckie pragnienie nie tyle życia, co użycia, perwersyjnego, wampirzo-pasożytniczego życia kosztem innej osoby.

Przypomina on postacie starców impotentów obecne zarówno w życiu jak i literaturze, którzy pomimo swej fizycznej i duchowej impotencji, nieustannie dążą poprzez rozmaite substytuty do realizacji swych chorych i mrocznych, seksualno-libidalnych (również jedzenie) fantazji nie tyle z łaknienia, lecz po to, by swój apetyt obudzić. Są jak mieszkańcy świata głodnych duchów z tybetańskiego koła życia. W swym wynaturzonym, okrutnym egotyzmie, nie zwracają najmniejszej uwagi na osobę partnera, który służy jedynie własnemu pobudzeniu. Traktują go całkowicie bezwzględnie i przedmiotowo jednocześnie z coraz większą nienawiścią, gdyż wszystkie te zabiegi i tak nie potrafią przezwyciężyć trawiącej
ich świadomości własnej impotencji, nie potrafią pobudzić apetytu, a zniewolony partner jest w dodatku mimowolnym świadkiem ich niemocy i ułomności.

Duszę Jana toczył śmiertelny rak, skrajna forma nietscheańskiej dekadencji, libertynizm niemocy.

Tak więc życie za życie. Oko za oko - tak sprawy etyki były regulowane w Kodeksie Hammurabiego, tak również do tych spraw podchodził Starotestamentowy Bóg.

Ofiara duchowa, jeśli jest szczera, a w tym przypadku trudno w to wątpić, ma to do siebie,
że paradoksalnie - pomimo ofiary uszczuplającej własną egzystencję - wzbogaca, pomnażając ją w dwójnasób.

Bóg często skrajnie doświadcza osoby predestynowane. Predestynacja, wywodząca się z teologii św. Pawła i ugruntowana w kościołach protestanckich, mówi o tym, że niektórzy są z góry przeznaczeni do zbawienia, inni natomiast skazani na potępienie. Właśnie ci wybrani do zbawienia są najczęściej poddawani próbom, gdyż Bóg jest nimi szczególnie zainteresowany.

Jeżeli przyjrzeć się biografiom chrześcijańskich świętych, to większość z tych najbardziej zasłużonych, najczęściej była na pewnym etapie swego życia grzesznikami. Bóg zsyłał im jednak ciężkie doświadczenia, które, gdy zostały przezwyciężone, powodowały u nich całkowite przeistoczenie (metanoya) wewnętrzne i owocowały przemianą życia.

Stąd ten trudny optymizm filmu, zobrazowany końcową sceną, w której cudowne znaki potwierdzają naiwne, wydawało by się, racje nieszczęśliwej dziewczyny. Kroczyła trudną
i bolesną ścieżką, jednak była to właściwa droga, droga prawdy. Wszystko to na przekór wszelkim pozorom i zdrowo rozsądkowej mądrości świata. Wbrew ocenom i klasyfikacjom ludzi - nie była to neuroza, paranoja czy któreś z innych określeń mających na celu oswojenie z rzeczywistością wymykającą się racjonalnemu pojmowaniu. Finał filmu pokazuje, że ofiara nie była daremna, że dokonała realnej przemiany rzeczywistości. "Po owocach ich poznacie " jakie są korzenie działania - czy wypływają z prawdy czy z fałszu.

Tak można ten film odczytać, tak nam pragnie się objawić - szlachetnie.

Temat wzniosły i ważny, scenariusz świetnie napisany, forma filmu oszczędna, wręcz oschła. Jej prostota dobrze służy treści filmu – nie odciąga od niej swą ornamentyką i przesadnym pięknem. Trudno jednak ustrzec się po obejrzeniu przed sceptycyzmem wobec niego. Czy nie znajdujemy u jego bohaterów pewnych wewnętrznych pęknięć świadczących o fałszu? Czy film jest wyrozumowaną (przyznać trzeba, że jeśli tak, to porządnie zrobioną) konstrukcją, czy wyrazem szczerości artystycznej?

Czy do wewnętrznie prawdziwej konkluzji o kondycji duchowo-egzystencjalnej poprowadziły twórcę realistycznie zarysowane postacie, czy raczej najpierw postawił on tezę, a dopiero później z premedytacją i na chłodno wcielał ją w formę?

Ma się jednak nieodparte wrażenie, że w większym stopniu odbyło się to drugie. I chociaż konstrukcja filmu przypomina nieco konstrukcje literackie Dostojewskiego, w których najgłębsze metafizyczne i egzystencjalne treści są wydobywane przez próbujących
je urzeczywistnić bohaterów, to jednak daleko postaciom z omawianego filmu
do porażających wewnętrzną prawdą  Raskolnikowa czy Stawrogina.

Więcej w von Trierze jakobińskiego humanisty (w końcu rewolucje przeprowadza się w imię i dla ludzkości) niż pełnego pokory wewnętrznej mistyka. Nieustannie dąży on do wysadzania skostniałych ram. Jego pozytywizm rodzi się z naiwnej młodzieńczej negacji, a nie dojrzałej mądrości.

W tym rzekomym mistycyzmie, jaki momentami wydobywa się z filmu, brakuje obecności Boga. Służy jedynie jako postać niezbędna do konstrukcji dramatycznej struktury.

 

Robert Gocał

 



tagi:

RG
23 grudnia 2020 12:15
13     1617    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

RG @RG
24 grudnia 2020 00:24

Pana wypowiedź, choć ciekawa (na ile dobrze mi ją przetłumaczył google), wydaje się być - zwłaszcza "na tle innych" -  w jakiś sposób również "odważna"

pozdrawiam i życzę wesołych Świąt Bożego Narodzenia

zaloguj się by móc komentować

szarakomorka @RG
25 grudnia 2020 13:22

Na pewno nie obejrzę tego filmu.

Z Pańskiej recenzji jawi mi sie on jako promocja zła.

Czy reżyser (jakikolwiek twórca) musi epatować złem w drodze bohatera do "jakiegoś tam" wyimaginowanego spełnienia?

Świadczy to nie o klasie/wielkości twórcy lecz przeciwnie o jego małości/słabości twórczej, nie potrafiącego poradzić sobie (?) z tematem bez uciekania się do wspomnianego epatowania zestawianiem zła z dobrem, im bardziej drastycznym tym w jego mniemaniu chyba lepszym dla wzbudzenia zainteresowania swoimi "czarnymi" myślami.

Jak to mówi młodzież  - nie kupiję takiej sztuki. To jest wg mnie antysztuka. 

Jego "sztuka" potwierdza  powiedzenie "czym skorupka za młodu ..." i jest dowodem , że bez spaczenia wychowawczo-etycznego wyniesionego z domu nie jest w stanie tworzyć.        

zaloguj się by móc komentować

RG @szarakomorka 25 grudnia 2020 13:22
25 grudnia 2020 14:13

Ogólnie się z Panem zgadzam. Sam również się nim nie zachwycam, choć robi pewne wrażenie, to powtórnie bym go raczej nie obejrzał. Za ciężki, zbyt mroczny. Napisałem to kiedyś dla osoby, która była tym filmem zafascynowana, by ją trochę wyprostować. Niepotrzebnie wrzuciłem to w okresie około świątecznym. Wyszło trochę niestosownie.

zaloguj się by móc komentować

Paris @RG
25 grudnia 2020 15:57

Calkiem  niezly  wpis...

...  i  zacheta  do  obejrzenia  tego  calego  filmu,  chociaz  nie  wiem  czy  go  obejrze,  ale  mam  nadzieje,  ze  filmy  von  Triera  sa  "lepsze"  niz  te  "dziela"  filmowe  "naszego,  utytulowanego"  zboka,  szczesliwie  juz  niezyjacego   Andre  Zulawskiego  !!!

To  dopiero  byly  GNIOTY...  nie  szlo  wcale  ich  ogladac  !!!

 

zaloguj się by móc komentować

Niedzwiedzica @RG
25 grudnia 2020 17:29

A) Evergreen Lewis:

"Wyobrażam sobie, że diabły mogą, w sensie duchowym, pożerać jeden drugiego; i nas. Nawet w życiu ludzkim spotyka się namiętność skierowaną na zdominowanie, prawie że na przetrawienie, drugiego człowieka; na dążenie do tego, by całe jego intelektualne i emocjonalne życie uczynić jedynie przedłużeniem własnego życia - po to, by uzewnętrzniać własną nienawiść, żywić własne urazy, dawać upust własnemu egoizmowi poprzez tego drugiego człowieka, tak jak poprzez siebie. Jego własny mały zasób namiętności musi być wyrugowany, by zrobić miejsce naszym. Jeśli on się temu opiera, postępuje bardzo egoistycznie. Na ziemi pożądanie to nazywa się często "miłością". "

B) Podczas jednej z upierdliwych i deformujacych formacji, co je czasem znosze, poznalam kobitke. Powiedzmy, ze Jadzia jej bylo na imie. Jadzia, dziecieciem bedac, byla regularnie gwalcona i torturowana przez ojca i brata. Podniosla sie z tego w sposob laicki. Udalo sie jej 1) przezyc 2) nie zwariowac 3) wyjsc z malymi tylko sekelami fizycznymi jak chroniczna otylosc z BMI na dobre pol setki i towarzyszacymi. Znalazla sobie tez robote, w ktorej sie spelniala. Nawet zrobila pod ta robote dyplom uniwersytecki, francuski.
Dyplom przyznawal jej tytul bodajze orgazmologoa, nawet nie chce mi sie dokladnie sprawdzac. A robota, w ktorej Jadzia sie wyzywala i uspakajala swoje demony, polegala na chodzeniu do przedszkoli i podstawowek i pokazywaniu malym Francuzom... ech, swietujemy Boze Narodzenie a ja tu wlazlam, sami wiecie, nie bede Wam pisac, co Jadzia pokazywala dzieciom. Swiecie przekonana, ze wypelnia misje, ktora jakies okrutne poganskie bostwo (albo energetyczny kamyczek) jej powierzylo.

C) Widzialam Breaking the Waves /Lamiac fale w, bodajze, 1996 roku. Mialam w realu milion paraleli z fabula filmu i z postacia Bess i Jana. Wyszlam z kina z poteznym dysonansem poznawczym. Gospodarz by powiedzial (byc moze), ze von Trier to taki maly oblepiony starym brudem srubokrecik do lobotomii. Albo profesjonalny dewastator emocji. Na szczescie wlaczyl mi sie automatyczny program czyszczacy, cos mi wyszczotkowalo mozg i pozwolilo zapomniec o aspektach filmu wywolujacych natychmiastowy odruch wymiotny. OK, pozostal obraz Bess wpelzajacej ostatnimi silami do domu pod gorke, z rozmazanym makijazem i w podartych burdelowkach. I jeszcze drugi, kiedy wysiada z autobusu, placze i wyciera z obrzydzeniem rece w welniany szalik.


D) Von Trier to jest taka skandynawska Jadzia. Nie potrafi przebaczyc, nie moze sie wyspowiadac. Robale, ktorych mu nawpuszczala rodzina za mlodu, zainstalowaly sie sie wszedzie i wydaja rozkazy jego miesniom, sercu i mozgowi. A Lars, przekonany, ze tylko pokrywanie swiata ropa ze swoich wrzodow go uratuje, poslusznie wykonuje polecenia robali.
Przepraszam za ten obrzydliwy obrazek w takim dniu.


Wlasciwie chcialam tylko powiedziec, zeby robic, co mozna, aby nie wydawac niedojrzalych osobnikow w rece psychopatow.

zaloguj się by móc komentować

Paris @Niedzwiedzica 25 grudnia 2020 17:29
25 grudnia 2020 20:01

Ja  sie  nie  gniewam,...

...  dziekuje  za  taki  sugestywny  opis  "dzialalnosci"  von  Trier'a,  nawet  w  takim  dniu  jak  dzisiejszy.  Zycie  to  jest  zycie  i  pelno  w  nim  takich  czubow  jak  Lars...  tym  bardziej  uwaznie  bede  omijac  szerokim  lukiem  tego  "filmowca"  !!!

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @Niedzwiedzica 25 grudnia 2020 17:29
27 grudnia 2020 17:33

Genialne podsumowanie.

Niestety żyjemy w świecie zarządzanym przez psychopatów. 

zaloguj się by móc komentować

RG @Niedzwiedzica 25 grudnia 2020 17:29
28 grudnia 2020 13:59

Czytam po świętach Pani wpis i podziwiam jego zręczność retoryczną. Najpierw pewne tło nakreślone dłonią autorytetu (to był chyba cytat z „Listów starego diabła do młodego”), później wydobyta z realu postać owej Jadzi, której historia dzieciństwa zaowocowała obrzydliwym działaniem w dorosłym już życiu, by następnie przejść do filmu, który zilustrowała Pani dwoma najprzykrzejszymi obrazkami, jakie się w nim pojawiły, a które ów program „czyszczący”, o którym Pani wspomina, ominął, nie wyczyścił (podobnie jak ową Jadzię). A wszystko to spięte klamrą, która połączyła zgrabnie postać Jadzi z von Trierem. No i na koniec morał, z którym trudno się nie zgodzić, a który rezonuje wychowawczo.

Mój wpis nie był apologetyczny, a krytyczny. Być może powinienem w nim dodać jeszcze dla jasności, że film był w gruncie rzeczy kiczem, gdyż kicz kłamie, udaje coś innego, niż to, czym w rzeczywistości jest. Tak jak ten film. Niby pokazuje potęgę miłości i poświęcenia, ofiary, czystości serca, której nawet najbardziej drastyczne i „grzeszne” z pozoru doświadczenia nie są w stanie zbrukać czystego serca, jednak ma się wrażenie, że tak naprawdę chodzi w nim o unieważnienie moralności jako takiej i o szokowanie widza, a ta eksponowana niby czystość serca robi jedynie za parawan i pretekst.

Co do Pani sugestii wychowawczej, którą obieram w dobrej wierze, to zakładam, że na tym forum mam do czynienia z ludźmi już dorosłymi i na tyle dojrzałymi emocjonalnie, że nie wykrzywi ich byle jakiś opis. Spuentuję to również cytatem, ale z Williama Jamesa („Doświadczenia religijne”): „Metoda odwracania ludzkiej uwagi i zwyczaj życia po prostu w świetle jest doskonała póty, póki spełnia swoje zadania. A może być stosowana przez bardzo wielu ludzi i na ogół zastosowanie ma bardziej powszechne, niż zwykle nam się wydaje. (…) Bezsilnie łamie się jednak w chwili pojawienia się melancholii, przyznać musi, że zdrowomyślność, jako doktryna filozoficzna, jest czymś niedorównanym, ponieważ wypadki zła, których nie chce ona przyznać, stanowią jeden z zasadniczych składników rzeczywistości. Być może wreszcie, że te właśnie wypadki są najlepszym kluczem do zrozumienia życia i może tylko one otwierają nasze oczy na głębsze poziomy prawdy.”

zaloguj się by móc komentować

Niedzwiedzica @RG 28 grudnia 2020 13:59
28 grudnia 2020 16:21

Bardzo dziekuje za Pana komentarz.

Ma Pan bezsprzecznie racje - mam bardzo silna tendencje do roztaczania smrodku pedagogiczno-moralizatorskiego :)) Dziekuje za odebranie go w dobrej wierze i potwierdzam, w takiej wlasnie byl napisany. Z w/w tendencja nie walcze, jako ze mam prawdopodobnie inne doswiadczenia niz Pan i nie zastanawiam sie nad dojrzaloscia emocjonalna rozmowcow. Uwazam tylko, zeby nie popadac (w miare moich mozliwosci) w arogancje.

Cytat jest bomba, dewastujaca sila melancholii (acedii?...) pieknie ujeta. (Nawiasem mowiac "Melancholia" Larsa tez byla ciezkim obowiazkiem towarzyskim ;) ) Bardzo dobrze otwiera temat, ktory od miesiecy mam zamiar z Panem poruszyc (albowiem odkad napisal Pan notatke o nogach lewactwa, przymierzam sie, aby zaproponowac rozwiniecie, na poziomie indywidualnym).

Czy kiedys uslyszal Pan, niekoniecznie osobiscie, rozkaz/zaklecie "Zabraniam ci tak/o tym myslec/mowic"? Mam wrazenie, ze o tym wlasnie pisze cytowany przez Pana William James. Pozwole sobie to zilustrowac sytuacja miedzy rodzicem a dzieckiem: rodzic, ktory nie moze dzwignac jakiegos elementu swojej przeszlosci, spycha je gdzies w glebiny swiadomosci, chcac w ten sposob chronic swoje dziecko przed "zakazeniem". Rezultatem nie wziecia czegos na klate i noszenia tego na dnie serca* jest oczywiscie melancholia / depresja / acedia i ewentualnie jakies somatyzacje. Dziecko, ktore jest radarem na kamienie z dna serca rodzica, rozwija tropizm, aby zakazany temat w ten czy inny sposob poruszac. I wtedy slyszy to wlasnie zaklecie.
Chce przez to powiedziec, ze nie bylo moja intencja napisanie "ach ten Lars, fuj, po co mowic takie rzeczy" i "to sie nie miesci w zadna rubryka", tylko, ze jak juz wyciagamy taki glut z glebi serca (jak on sobie ciagle wyciaga), to nastepnym etapem jest jak najdokladniejsza dezynfekcja tego gluta. Znaczy sie, po powiedzeniu "dwa i dwa to chyba nie jest szesc i pol" nie wystarczy sie zasmucic i pozostac na etapie 2+2=?, tylko jak najwyrazniej wyartykulowac "4".
Posnulabym te rozwazania dalej, ale rzeczywistosc kopie po kostkach. Pozdrawiam serdecznie, z nadzieja ze nie rozsiewam zbyt wiele zapachu naftaliny ze sztywnej sukni starej guwernantki ;)

*bez rozwijania kwestii spowiedzi, bo ta sie rozumie sama przez sie.

zaloguj się by móc komentować

Niedzwiedzica @Grzeralts 27 grudnia 2020 17:33
28 grudnia 2020 16:22

Oraz, co tu kryc, ich ksiecia ;)

zaloguj się by móc komentować

Niedzwiedzica @Paris 25 grudnia 2020 20:01
28 grudnia 2020 16:24

Dziekuje i milego "po swietach", droga Pani Paris :-)

zaloguj się by móc komentować

RG @Niedzwiedzica 28 grudnia 2020 16:21
29 grudnia 2020 10:37

Ciekawe spostrzeżenie z tym tropizmem dziecka. Cytat bez szerszego kontekstu nie zawsze jest jednoznacznie czytelny, jednak można go zinterpretować jak Pani i nie ma w tym błędu. James żył i pisał na przełomie wieków XIX i XX. Wiele z używanych przez niego sformułowań miało nieco inny kontekst znaczeniowy w tamtej epoce, niż obecnie (np. . Generalnie chodziło mu o to, że „zdrowomyślne” nastawienie do życia (mające swoje zalety), które skrupulatnie unika zła poprzez stosowanie filtrów postrzegania rzeczywistości, spłyca refleksję nad nią, gdyż nie dostrzega całego spektrum.

Niestety, nie mam talentów wychowawczych, wręcz przeciwnie, unikam dawania bezpośrednich wskazówek jak ktoś ma myśleć lub działać, gdyż zwyczajnie mnie to przerasta i nie jestem w związku z tym pewien, czy działałbym wówczas odpowiedzialnie, czy wręcz przeciwnie. Trzeba być bardzo pewnym swych racji. Myślę, że w ten sposób skutecznie może działać tylko święty, który nie tyle kieruje się tym co uważa, ale przez którego działa Bóg. Co prawda można jakąś „pewność” osiągnąć tam, gdzie racje dobywane są na gruncie rozumowania dedukcyjnego, to jednak życie nie zawsze da się wcisnąć w ramy systemu dedukcyjnego. Skąd bym wiedział, że zwracając uwagę na źdźbło w czyimś oku sam nie mam belki w swoim własnym? Z dydaktyką wyrywam się czasem do osób bliskich, za których czuję odpowiedzialność i wówczas dzielę się z nimi jakimś przekonaniem. Ale tak naprawdę, co ja tam mogę wiedzieć? Jak śpiewał Kazik „czasem mi się zdaje, że o wszystkim już czytałem, ale nie, mylę się (…) czasem mi się zdaje, że już wszystko zrozumiałem, ale gdzie”.

Może jednak ma Pani rację, że są sytuacje, w których powinno się stawiać kropkę nad „i”. Gombrowicz pisał, że „Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał”. Mój kolega skracał to z irytacją - „ani mniamać, ani nie mniamać”. I choć mnie to dystansowanie się (na pokaz), bycie widzem w rozkroku Gombrowicza również trochę irytowało, gdyż jest dobro i zło i trzeba wybierać, a brak wyboru również jest wyborem, to jednak staram się swych mniemań nie artykułować jako czegoś, co nie podlega dyskusji. W końcu jeśli się podaje 2+2, to każdy powinien sam dojść do wniosków, a nie łopatą mu…

Ciekawym bardzo rozwinięcia wątków z notki o „nogach lewactwa”, o których Pani wspomina. Pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

RG @Niedzwiedzica 28 grudnia 2020 16:21
30 grudnia 2020 11:07

Podsumowując – uważam, że Pani argumenty w tej dyskusji w sumie jednak ważą więcej niż moje

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować